Wolność religijna?

Wolność religijna?

„Prawdą jest, że ​​współczesny świat ze swoimi nowoczesnymi ruchami żyje ze swojego katolickiego kapitału. Zużywa prawdy, które pozostały ze starego skarbca chrześcijaństwa; w tym oczywiście wiele prawd znanych w pogańskiej starożytności, ale skrystalizowanych w chrześcijaństwie”.

(G.K. Chesterton)

 

W naszym świecie dużo mówi się o wolności religijnej. Wydaje się, że im częściej coś jest wzmiankowane, tym mniej staje się realne, bo – niczym preparat na szkiełku mikroskopowym – przestaje żyć. Problem, z którym mamy do czynienia (i sedno uwagi Chestertona) polega na tym, że współczesny świat oddzielił koncepcje religii i wolności, odcinając się w ten sposób od samego pojęcia Boga. Tym samym „wiara” zostaje wyparta przez „rozum”. Zarazem, jak na ironię, mówi się nam również, że mamy „wierzyć” w rozum (contradictio in adiecto), podobnie jak w naukę (np. w zmiany klimatyczne czy COVID). Religia, szczególnie na Zachodzie, postrzegana jest jako sprawa prywatna i bez większego znaczenia, przez wielu uważana za relikt rzekomo ciemnego średniowiecza − tym samym oczekuje się, że roztopi się niczym zeszłoroczny śnieg w słońcu rozumu, by odsłonić „wiedzę”. A zatem można być albo wierzącym, albo racjonalnym.

W ten sposób wrzuca się wszystkich ludzi wierzących do jednego worka, nie pytając ich, w co właściwie wierzą, jak gdyby akt wiary, niezależnie od jej przedmiotu, był wystarczającym kryterium kategoryzowania. To właśnie oznacza więc „wolność religijna” i na tym opiera się cała struktura wiktymizacji, która jedne grupy sytuuje w roli ofiar (zdominowanych), a inne w roli agresorów (dominujących). W tym scenariuszu źródłem agresji zawsze jest Zachód i jego mieszkańcy, zaś ludzie spoza Zachodu zawsze obsadzani są w roli ofiar, którym dawniej dominujący, a teraz skruszony, musi zadośćuczynić. W odniesieniu do „wolności religijnej” przybiera to formę lepszego zarządzania uczuciami − stąd wprowadzanie terminów takich jak „islamofobia”, których funkcja polega na kontrolowaniu języka w celu kontrolowania zachodniego zachowania. Niewiele znaczy zatem, że krytyka islamu nie jest równoznaczna z nienawiścią do muzułmanów. Innymi słowy, wolność religijna jest tak naprawdę zarządzaniem i kontrolą nad religią dominującego Zachodu, czyli chrześcijaństwem − wymaga się od niego, by stało się nieokreślonym ekumenizmem, w którym wszystkie religie powinny być szanowane.

Ale co oznacza szacunek? Co ma być szanowane? Religia innej osoby czy sama osoba? Czy musimy szanować religię? A dokładniej − religię drugiego człowieka? Nie można szanować rzeczy, a jedynie człowieka ze względu na jego człowieczeństwo. Z tego względu nie czuję szacunku dla żadnej religii, nawet mojej własnej. Można wręcz nienawidzić religii. Szacunek nie może wynikać z obowiązku, z kolei nienawiść, nawet skierowana nie tam, gdzie trzeba, jest istotną emocją. Ale znów − ten, któremu przypisano rolę agresora, nie może nienawidzić, by znów nie stać się dominującym. Natomiast grupa uznana za wieczną ofiarę może bezkarnie nienawidzić i gardzić, ponieważ jej wybuchy są tolerowane jako uzasadnione protesty.

„Wolność religijna”, za którą opowiada się świecka współczesność, to po prostu narzucenie sztucznie skonstruowanej hierarchii wiktymizacji. Wszystkie religie są równe (pod względem zacofania), ale niektóre są „równiejsze”. Widzimy to na przykładzie doniesień z ataków na instytucje religijne, które to ataki zawsze są czymś nagannym. Kiedy pali się meczet, można o tym przeczytać na pierwszych stronach. Informacje o zamachach na synagogi trafiają do głównych wiadomości, chyba że zamachowiec okazał się muzułmaninem. Jednak gdy dochodzi do ataków na kościoły… Cóż, to wszak symbole agresora, jest zupełnie zrozumiałe, że ofiary dają upust swojej wściekłości. Teoretycznie rasizm przeciwko białym ludziom jest niemożliwy. Podobnie jak zafałszowanie rzeczywistości.

Jednak coraz bardziej oczywiste staje się, że prawdziwym wrogiem jest chrześcijaństwo, które musi zostać zdemontowane jako „ideologia”, „religia” dominującego. Tym samym „wolność religijna” staje się otwartym atakiem na chrześcijaństwo, ukierunkowanym na wykorzenienie go z Zachodu − tak by Zachód został odbudowany w ulepszonej formie, w charakterze nieagresywnego członka globalnej społeczności. W ramach tego szerszego planu bardzo użytecznymi pionkami są grupy sytuowane w roli ofiar, na przykład pojedynczy muzułmanie żyjący w krajach zachodnich, którzy korzystają z wszystkich korzyści i przywilejów z tym związanych, a jednak wciąż przyjmują postawę poszkodowanych.

Mamy do czynienia z tym, co Joseph H.H. Weiler (sam będący praktykującym żydem), określił w książce pt. A Christian Europe: An Exploratory Essay mianem chrystofobii.

Chrystofobia jest bardzo „świeckim” pojęciem. Nie należy zapominać, że to Kościół zsekularyzował państwo średniowieczne, przypisując mu własną domenę − utrzymywanie pokoju − i pozbawiając je wpływu na sprawy duchowe. Władze doczesne były temu jednak raczej niechętne, pragnąc zmonopolizować sakralność (jak przypomina znane z historii zabójstwo św. Tomasza Becketa). To samo dążenie pozostaje aktualne i dziś.

Kościół − inaczej niż w islamie − zawsze postrzegał się jednak jako oddzielny od państwa, nie zapomniawszy, że to państwo (rzymskie) prześladowało go na początku. Skutkiem tego był podział władzy, a także narodziny podstaw koncepcji wolności przynależnej tylko jednostkom − koncepcji zakorzenionej w chrześcijańskiej doktrynie zbawienia (Ku wolności wyswobodził nas Chrystus, Ga 5,1). Została ona potwierdzona np. w konstytucji V Republiki Francuskiej, która cytuje Deklarację praw człowieka i obywatela z 1789 r., stwierdzając, że prawa te są uprawomocnione w obecności i pod auspicjami Istoty Najwyższej. Oznacza to, że prawa nie są konstruowane, ale uznawane (podobnie w Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych: Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolność i dążenia do szczęścia).

Problem ze współczesnymi sekularystami polega na tym, że chcieliby, by to, co przyznaje osoba lub rząd, mogło zostać unieważnione. Prawa, godność itd., które są przyrodzone i jedynie uznawane przez ludzi, mogłyby któregoś dnia zostać odebrane przez tych samych ludzi, a zatem stałyby się negocjowalne (dowodem na to środki wprowadzane w związku z pandemią czy orzecznictwo dotyczące zmian klimatu).

Zanim przejdziemy dalej, należy odnotować kilka kwestii związanych z tym, co rozumiemy pod pojęciem świeckości. W znaczeniu współczesnym określa się tym mianem możliwość istnienia niereligijnej podstawy dla moralnie ożywionego społeczeństwa. Jednak założenie, że nakazy moralne mogą być znane bez żadnego szczególnego transcendentnego objawienia od Boga, jako swego rodzaju modernistyczne odkrycie, jest błędne, ponieważ tego właśnie nauczało chrześcijaństwo wprost od Listu św. Pawła do Rzymian, a implicite od samego Jezusa. Wczesny Kościół nigdy nie twierdził, że ma monopol na cnoty moralne, chodziło raczej o życie w Chrystusie lub naśladowanie Jego przykładu i zrozumienie konsekwencji Jego przyjścia dla ludzkiej egzystencji. Ponadto, jak wspomniano, Kościół zawsze czynił rozróżnienie między perspektywą doczesną a wieczną.

Słowo sekularyzm pochodzi od łacińskiego saeculum, które oznaczało różne rzeczy, ale przede wszystkim okres życia (między innymi jego ograniczony czas), pokolenie czy też lepiej: żywą pamięć (tempus memoratum). Od niego wywodzą się słowa stosowane w językach romańskich na określenie „stulecia”: siècle, secolo, siglo, stąd też użytkowanie wieczyste często ustalone jest na 99 lat.

Jednak, co ciekawe, współczesne użycie tego terminu w odniesieniu do tego, co świeckie, wynika z chrześcijaństwa. Łacina odwołuje się tu do greckiego αỉών w znaczeniu używanym w Biblii − w Septuagincie często oddawano za jego pomocą hebrajskie ‘olām − „ten świat”, „to, co ziemskie” (w przeciwieństwie do Kosmosu); por. państwo ziemskie (civitas terrena) oraz państwo Boże św. Augustyna. Stąd John Stuart Mill (O wolności, 1859) zapożyczył ten termin do języka angielskiego jako określenie dla światopoglądu, osoby czy grupy ludzi, którzy nie uznają transcendencji.

W naszym świecie mamy żyć w „społeczeństwach sekularnych”, które zaprzeczają istnieniu tego, co transcendentne. Pojęcie społeczeństwa jako grupy zjednoczonej we wspólnym celu (bardzo bliskie w tym znaczeniu współczesnemu słowu „spółka”) oparte jest na fikcji umowy społecznej, której korzenie sięgają epikureizmu. Ale tam ludzkość była postrzegana jako wytwór spontaniczny. Jednak wspólnoty ludzkie nie tworzą się same z siebie. Zapominamy, że są spajane przez politykę, która opiera się na kulturze, bazującej z kolei na religii. „Świeckie społeczeństwo” zatem, jak wynika z jego natury, nie może przetrwać.

Co innego chrześcijaństwo − musimy pamiętać, że chrześcijaństwo legło u podstaw naszej kultury i przekształcało „społeczeństwa”; nie było to jego pierwotnym celem, gdyż pierwsi chrześcijanie nie byli zainteresowani tym, co nazywamy cywilizacją (lub spuścizną) chrześcijańską. Byli zainteresowani Chrystusem. Późniejsza instytucjonalizacja chrześcijaństwa była (i nadal jest!) niekończącym się procesem prób i błędów, często natrafiającym na silny opór − jak w dzisiejszych czasach. Chrześcijaństwo oparte jest na idei Logosu, czyli rozumnego, kochającego i osobowego Boga, który nadaje wartość ludzkim osiągnięciom i dążeniom do spełnienia. Tu właśnie pojawia się wolność religii. Stoi ona w opozycji do nowoczesnego społeczeństwa świeckiego, które, jak zauważył Chesterton, przywłaszczyło sobie chrześcijańskie koncepcje. Z dwóch powodów można porównać je do domu zbudowanego na piasku. Po pierwsze wyżej opisane „społeczeństwo” oparte jest na ugodzie − coraz bardziej oczywiste jest, że skoro te dwa pojęcia zostały od siebie oddzielone, społeczeństwo jako takie nie istnieje. Niewątpliwie żyjemy w świecie komunitaryzmu (leżącego u podstaw mitu wielokulturowości w jego współczesnym wydaniu), w którym wszystkie „wspólnoty” (do tych − jak już wspomniano − zdefiniowanych przez wiktymizację lepiej niż do zdefiniowanych kulturowo narodów odnosi się pojęcie tradycji wynalezionej wprowadzone przez Hobsbawma) są uznawane za równe − inaczej niż w wierze chrześcijańskiej, która  nie różnicuje ze względu na kulturę, rasę czy płeć.

Po drugie świeckość jest z samej swej istoty przemijająca. To zalążek naszej kultury wyrzucania, jednorazowego użytku, która nie może dać nam powodu do życia. Dlatego Zachód upada − przez starzenie społeczeństwa, aborcję (po co się rodzić?), eutanazję (po co dalej żyć?) odrzucamy ludzką egzystencję − bez tego, co transcendentalne, życie samo w sobie nie ma sensu. Tylko kultura zbudowana na wierze wznosi katedry; barbarzyńcy żyją w spustoszeniu. Barbarzyńca to z definicji ktoś, kto nie potrafi się komunikować − z innymi w teraźniejszości lub z przeszłością, a zatem nie ma przyszłości.

Może to paradoks, ale liczne ataki na kościoły chrześcijańskie świadczą o trwałości sacrum w naszym społeczeństwie. Nawet jeśli w dużej mierze świecą pustkami, pozostają, ku wściekłości i irytacji zwolenników „świeckiego społeczeństwa”, w centrum mentalnej architektury Zachodu − ponieważ, jak widzieliśmy, desakralizacja może prowadzić tylko do dehumanizacji. Bez wiary nie ma kultury, a bez kultury polityka nie ma znaczenia. Bez sacrum ludzkość nie ma powodu do istnienia, nie ma racji bytu, godności; jest jedynie Darwinowskim zwierzęciem skazanym na uleganie impulsom. Cywilizacja nie ma wówczas uzasadnienia.

Wiara chrześcijańska zawsze miała przeciwników, ponieważ − jako pozaczasowa − nigdy nie była w modzie. A jednak Kościół trwa pomimo przeszłych i obecnych prześladowań generujących niezliczone rzesze męczenników, podczas gdy jego przeciwnicy prędzej czy później trafiają na śmietnik historii. Życie w wolności w wierze w Jezusa Chrystusa nie jest i nigdy nie było ani oczywiste, ani bezpieczne; to więcej niż prawo obywatelskie − to łaska.

prof. dr Robert M. Kerr

Inârah Institute


Materiał stanowi uzupełnienie projektu: Laboratorium Wolności Religijnej. Zrealizowano we własnym zakresie.

Data: 26 kwietnia 2022
Sfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości
www.funduszsprawiedliwosci.gov.pl
Fundacja Pro Futuro Theologiae
ul. Gagarina 37/8, 87-100 Toruń
Zapisz się do newslettera
Uniwersytet Mikołaja Kopernika
Fundacja Pro Futuro Theologiae
ul. Gagarina 37/8, 87-100 Toruń
Zapisz się do newslettera
Skip to content