Sztuka czy sztuczka? O wolności religijnej w teatrze

Sztuka czy sztuczka? O wolności religijnej w teatrze

„Życie przestało być sztuką, a stało się sztuczką cyrkową”

(J. Baran, Ballada o arenie cyrkowej)

Przyzwyczailiśmy się już do kontrowersyjnych sztuk odchodzących od kanonu klasycznego, operujących szokowaniem odbiorcy i przekazujących ideologiczne treści bez ich obiektywizacji. Ich uzasadnieniem ma być subiektywne „artysta tak pomyślał”, co sytuuje twórcę w roli nieomylnego proroka mogącego bez żadnych ograniczeń obrażać osoby, z którymi się nie zgadza, choć za takie same czyny poza teatrem z pewnością musiałby odpowiadać prawnie. Zainteresowanie medialne takimi spektaklami sprawia, że nie chodzi już o wypracowanie nowego stylu, ale o chęć przebicia się w środkach przekazu. Nie dziwi więc, że autorzy kolejnych sztuk teatralnych prześcigają się w stosowaniu mechanizmu „szokowania” i „obrażania”, nie zauważając, że coraz więcej osób ma dość tej formy narzucania treści ideologicznych, która wyparła teatr tradycyjny, przez wieki budujący autorytet poprzez zapraszanie do myślenia.

Zastanawiająca w tym kontekście jest jednak zwiększona obecność tematów religijnych w sztuce współczesnej, nawet jeśli jest ona krytyczna wobec religii czy - niestety - najczęściej obrazoburcza, by wspomnieć choćby ostatnie spektakle teatralne takie jak Obraz/y uczuć Krzysztofa Popiołka i Weroniki Murek, Arian Beniamina Bukowskiego czy Radio Mariia w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

Wbrew intencji wielu reżyserów pośrednio oznacza to, że religia bardzo się liczy w życiu ludzi i społeczeństwa. Jednak zamiast prowokować do pytań, dlaczego tak się dzieje i co takiego jest w religijności, że buduje silną tożsamość społeczną, reakcja na ów stan jest zaskakująca, gdyż rodzi próby eliminacji religii z życia społecznego, jej ośmieszania i stygmatyzowania osób wierzących. Jeśli ktoś tego w sztukach nie dostrzega, to warto, by przeczytał wywiady z twórcami wspomnianych spektakli, którzy wprost podsuwają w nich klucze do interpretacji swoich dzieł1. Zaznaczają, że ich cele nie są poznawcze, jakby chodziło o refleksję nad dylematami moralnymi, ale dana sztuka to ich(!) „protest” czy „niezgoda”, a z teatru czynią narzędzie do realizacji własnych celów politycznych czy społecznych.

Warto zauważyć, że tak rozumiane przesłanie tych spektakli, będących w odbiorze większości (co przyznają sami autorzy) obraźliwymi dla osób wierzących, jest zastanawiające i jednoznacznie ukierunkowane przeciw wolności religijnej obywateli. Przykładem może być wystawiana ostatnio w Teatrze Powszechnym w Warszawie sztuka Radio Mariia Rozy Sarkisian z Ukrainy. Przedstawia ona hipotetyczną sytuację w Polsce za 15 lat, kiedy to świętuje się rocznicę rozwiązania Kościoła Katolickiego, którego majątek przeznaczono na edukację i służbę zdrowia. Osoby wierzące pozostają obecne w społeczeństwie, ale bez instytucjonalnej reprezentacji, w ukryciu ze swoją religijnością, a osoby traktujące poważnie swoją wiarę i jej etyczne wymagania są określane jako „fundamentaliści”. Rodzi się pytanie, czy można i warto rozmawiać o fikcji, o artystycznej wizji przyszłości, o eksperymentach myślowych w sztukach? Czy można je analizować poza samą sztuką? Czy mają one jakiś wpływ na jakość ochrony wolności, np. wolności sumienia i religii, czy są poza etycznymi i prawnymi ocenami?

Problem w tym przypadku nie polega jednak na samych środkach wyrazu artystycznego, bo eksperymenty myślowe odgrywają istotną rolę w filozofii i kulturze, ale na nacechowaniu antyreligijnym tej metody ekspresji. Ukierunkowana ideologicznie sztuka nie chce czegoś ukazać „z innej strony”, jak to zawsze teatr czynił, ale uzasadnić subiektywną tezę twórcy, bez jakiejkolwiek (choćby) próby obiektywizacji, wczucia się w sytuację innych. Jednocześnie sztuka Rozy Sarkisian posiada pewne ideologiczne podstawy, które niszczą jej artyzm: formatuje spór na bazie bezdyskusyjnie przyjmowanego antagonizmu między wyznawcami a instytucją religijną, a to błędne założenie prowadzi do przekłamanej reprezentacji.

Warto zauważyć, że wspomniana sztuka podważa w swoich założeniach narracyjnych wartość i wagę konstytucjonalnych praw obywatela do publicznego wyrażania swoich przekonań i sprawowania kultu: uznaje te praktyki za coś złego, od czego warto się uwolnić. A przecież wolność wyznania to możliwość zrzeszania się, wyrażania opinii, budowania majątku: ten majątek Kościoła, budowany na darowiznach ludzi przez ponad tysiąc lat, służy wielu osobom, choć nie wszyscy o tym piszą. Gdyby chcieć zaproponować autorom tej sztuki inny futurystyczny eksperyment, to pewnie musieliby z przerażeniem zobaczyć, co stałoby się ze światem za 15 lat, jeśli zabrakłoby sióstr zakonnych idących w czasie kolejnej pandemii tam, gdzie nikt pójść nie chce (np. do domów opieki), Caritasu służącego tysiącom ubogich, ośrodków dla uzależnionych, kościelnych instytucji edukacyjnych, opiekuńczych, leczniczych, mecenatu sztuki sakralnej, organizacji i stowarzyszeń religijnych wychowujących młodych ludzi do ofiarności i do miłości nieprzyjaciół, dumnych ze swej historii, choć niewolnej od błędów.

W kontekście wolności religijnej zastanawiające jest coś jeszcze: postulowana – hipotetycznie choćby – „czystka”, do jakiej nawołuje sztuka. Gdyby ktoś w latach 30. XX wieku napisał lub wystawił w Niemczech sztukę o tym, jak świat za 15 lat wyglądałby bez synagog (burzonych lub zamienianych na spichlerze) i bez Żydów… to czy byłoby to wyrazem artystycznej wolności? Czy w obliczu prześladowań chrześcijan na świecie ta analogia rzeczywiście nie skłania do takich przemyśleń? Jak pokazują raporty wielu organizacji międzynarodowych, choćby OBWE czy Open Doors, w ostatnim czasie liczba aktów wrogości wobec osób religijnych wzrosła w Europie o 70%.

Osoby promujące antyreligijne sztuki z dumą wskazują, że na pewno będą za to krytykowane, być może pociągane do odpowiedzialności ze względu na łamanie uczuć religijnych. Błąd polega na tym, że traktują te uczucia jako emocje religijne, a nie jako wyraz tożsamości i intymnych relacji z przedmiotem czci religijnej.

Ale warto wskazać tu na jeszcze jeden argument. Tym razem chodzi o obronę nie tyle religii (która nie takie ataki przetrwała, by przywołać choćby XX-wieczne prześladowania przez system komunistyczny), ile samej sztuki. Rodzi się bowiem pytanie, czy nadal sztuka, zwłaszcza teatr, będzie wzmacniać dialog społeczny, uczyć otwartości na innych (chyba że istnieje tylko jedna kategoria uprzywilejowanych „innych”?), pielęgnować wolność, eksponując dylematy etyczne (jak „Antygona”, „Hamlet” i wiele innych), czy raczej eliminować osoby inaczej myślące, ferować wyroki bez uzasadnień pod wymówką eksperymentu myślowego.

Teatry, finansowane z budżetu wszystkich obywateli, mają swoją funkcję. I pewnie tutaj też można by się zastanowić, jak wyglądałby świat bez politycznych teatrów budujących antagonizmy, niewyzwalających pytań egzystencjalnych, lecz oferujących proste odpowiedzi na trudne tematy. Co działoby się, gdyby pieniądze z tego budżetu zamiast na teatr przeznaczone zostały na służbę zdrowia, budowę dróg, edukację, przeciwdziałanie biedzie… na ten kierunek myślenia niestety nie starczyło twórcom sztuki odwagi.

Ironia, sarkazm, pamflet to narzędzia, ale pytanie, w jakim celu stosowane. Czy po nich jesteśmy lepsi czy gorsi, bardziej otwarci na siebie czy mniej?

Trudno nie zauważyć jednocześnie pewnego procesu, który zaczyna się od wywieszanych w teatrach polskich tęczowych flag, sztuk pełnych bluźnierczych scen, zmuszających widzów do oglądania na scenie obscenicznych zachowań, a może prowadzić do kolejnego etapu, w którym chodzi o eliminację inaczej myślących - na razie hipotetyczną, ale trudno nie zauważyć, że antyreligijne sztuki dostarczają pewnej zachęty do tego, aby odważyć się na radykalne działania.

Ktoś powie, że brzydota pokazuje piękno przez negację, a sztuki obrazoburcze oddają wartość religii na zasadzie kontrastu… ale czy to naprawdę jedyna i wyłączna droga? Czy w sztuce nie chodzi o piękno, dobro, prawdę, wolność? Czy nadal właśnie o nie chodzi? Po obejrzeniu spektaklu w Teatrze Powszechnym, obserwując instrumentalizację sztuki dla ideologicznych działań można mieć wątpliwości. Dla wielu staje się ona parawanem, za którym można testować próg wytrzymałości kulturowej, moralnej, estetycznej, przekonywać się, jak daleko można pójść z ideologicznymi, antyreligijnymi postulatami.

Co zostało złamane? Prawo? To już niech rozstrzygną sądy, które przepis art.196 Kodeksu Karnego o ochronie uczuć rozumieją jako „bezpiecznik” porządku społecznego, niedopuszczający do napuszczania na siebie środowisk, grup, wychowujący do szacunku dla religii i nie-religijności nie na zasadzie wykluczania czy delegalizowania instytucji religijnych, lecz włączania w etos budowania dobra wspólnego. Bardziej jednak niż prawo została złamana sama sztuka, która w ten sposób staje się po prostu „sztuczką”. I to najbardziej boli nas, miłośników teatru, którzy jak ludzie sztuki przez całe wieki rozumiemy wolność jako wolność „do” prawdy.

dr Agnieszka Brzezińska


Data: 1 lutego 2022
Sfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości
www.funduszsprawiedliwosci.gov.pl
Fundacja Pro Futuro Theologiae
ul. Gagarina 37/8, 87-100 Toruń
Zapisz się do newslettera
Uniwersytet Mikołaja Kopernika
Fundacja Pro Futuro Theologiae
ul. Gagarina 37/8, 87-100 Toruń
Zapisz się do newslettera
Skip to content