Chrześcijaństwo w czasach odrzucenia

Chrześcijaństwo w czasach odrzucenia

Szaleństwo można zdefiniować jako użycie aktywności umysłu dla osiągnięcia stanu umysłowej bezradności.

Gilbert Keith Chesterton

 

Coraz częściej doświadczamy, że kultura Zachodu osiągnęła stan umysłowej bezradności. Wydaje się też, że – jak wieszczył Martin Heidegger – teraz tylko Bóg może nas uratować. Stan ten dotyczy również krytyki chrześcijaństwa i prześladowania chrześcijan. Co prawda świecki charakter nadawany Europie nie jest wcale jej dechrystianizacją i często obawy są tu znacznie przesadzone. W chrześcijańskim świecie wszyscy są chrześcijanami – jak podkreślał Søren Kierkegaard – nawet wtedy, gdy z nim walczą[1]. Można w tej sprawie zacytować również Eberharda Jüngela, który zalecał raczej „…cieszyć się tym swoim świeckim dzieckiem, zamiast go opłakiwać jako zagubionego syna lub córkę”[2]. Należy cieszyć się tym, że duchowe dobra chrześcijaństwa tak bardzo zrosły się z kulturą, że żyją nawet wtedy, gdy nie są utożsamiane z nim samym. Często słyszy się głęboko chrześcijańskie tezy, wypowiadane nawet przez jego zagorzałych krytyków. Wypowiedzi te i życie zgodnie z nimi są ważniejsze, niż samo przyznawanie się do chrześcijaństwa przez wypowiadających. Czym innym jest jednak prześladowanie chrześcijan i ludzi religijnych. Organizacja Open Doors, monitorująca takie prześladowania, informuje, że na całym świecie ponad 360 milionów chrześcijan jest przedmiotem prześladowań z powodu swojej wiary. Nie trzeba być wielkim znawcą tej problematyki, aby dostrzec, że słowo „prześladowania” zawiera w tym przypadku różne treści. W Afganistanie samo ujawnienie swego chrześcijaństwa grozi śmiercią, gdzie indziej to „tylko” utrata pracy z powodu przyznawania się do wiary w Chrystusa, czy też częsta ironia wobec tych, którzy nie wstydzą się swej chrześcijańskiej religijności.

Oczywiście, jeśli chce się atakować chrześcijaństwo, to trudno oczekiwać, aby czyniący to unikał jakichś form tego ataku, i wykorzystywał tylko te łagodniejsze. A jego przyczyny mogą być zaprawdę różne, nawet sprzeczne. Oto kilka przykładów. Krytykuje się chrześcijaństwo za to, że ma zakony żeńskie, które odciągają kobiety od zajmowania się rodzinami, lecz również za to, że za bardzo wiąże kobietę z rodziną, ograniczając ją do „spraw kuchni”. Odrzuca się chrześcijaństwo za nieludzkie obyczaje ubóstwa, ale zarazem krytykuje za pozłacaną ceremonialność i rytualizm. Widzi się w nim nieakceptowany pacyfizm, ale też mordy wypraw krzyżowych. Podkreśla się wyraźny jego antysemityzm, ale zaraz też stawia zarzut, że jest w istocie religią żydowską. Często widzi się w nim nie do zaakceptowania pesymizm, ale tuż za tym pojawia się teza, że niesie sobą naiwny i niebezpieczny dla życia i aktywności optymizm. Wszystko to (i wiele innych idei) mieści się w jego krytyce, bez zwracania uwagi na to, że jest wewnętrznie sprzeczne. Sprzeczności te nie przeszkadzają jednak krytykom i prześladowcom.

Wydaje się w tym wszystkim, że nie w samym chrześcijaństwie należy widzieć podstawy do odrzucenia i prześladowań, ani też w treści i przedmiocie wiary chrześcijanina. Tkwią one raczej w ludzkiej psychice i w tendencjach kulturowych. Można powiedzieć, że odrzuca się je za to, „że” jest, a nie za to, że „jest jakieś”. I na taką krytykę często pozostaje tylko „umysłowa bezradność”. Oczywiście bywały w dziejach naszej kultury epoki, gdy umniejszała się wiara w Boga i (paradoksalnie) zyskiwała wtedy na znaczeniu jakaś religia oraz podejmowało się próby jej zachowania bez Boga. W imię ochrony religii zniekształcało się ideę Boga. Dzisiaj jest inaczej: gdy umniejsza się wiara w Boga, która zachwiana została przez jakiś rodzaj niepewności, to razem z tym umniejsza się też religia. To znaczy, że u podstaw krytyki chrześcijaństwa są inne przyczyny niż ono samo, wraz z ideami, które głosi. Jest tak dlatego, że chrześcijaństwo, a dokładniej jego instytucje i autorytety, straciły kontrolę nad elementami zachodniej kultury, doprowadzając do kryzysu tradycji. Kultura ta, nie wiedzieć kiedy, stała się kulturą postchrześcijańską, domaga się redukcji wiary w Chrystusa i – jak często bywa – odrzuca już tradycję, ale nie ma jeszcze żadnej przyszłości, a przynajmniej jest ona jeszcze nieokreślona ideowo. Chrześcijaństwo przestało scalać ludzi i narody, a człowiekowi wydaje się, że da sobie radę bez Boga. Kultura nakazuje wręcz dzisiaj jego opuszczenie i pozostawienie na śmietniku, jak zużytego przedmiotu. Przestrzegał przed tym Karl Jaspers pisząc: „Nikt, żadna instancja nie wie, kto jest chrześcijaninem. Jesteśmy wszyscy chrześcijanami (ludźmi wierzącymi biblijnie) i należy przyznać to prawo każdemu, kto uważa się za chrześcijanina. Nie powinniśmy jednak dać się wyrzucać z domu, który od tysiącleci jest domem naszych ojców”[3]. Dzisiaj sami siebie z tego domu wyrzucamy.

 

Obrona chrześcijaństwa

 

Oczywiście nie jest prawdą, że człowiek współczesny i dzisiejsze społeczności w jakiś szczególny sposób lękają się chrześcijaństwa i jakoś szczególnie prześladowani są wyznawcy Chrystusa za ich poglądy. Wobec idei zmartwychwstania, chrześcijańskiego credo i dogmatów wiary przechodzi się raczej obojętnie. Mówi się co prawda o „chrystofobii”, dostrzega się często, że chrześcijańskie idee, etyka i historia są usuwane ze sfery publicznej, akcentuje się też prześladowanie chrześcijan w wielu miejscach Europy i świata, gdzie zniewala się ich i morduje, lecz napaści z tym związane nie są zawsze pierwotnie wymierzone w idee chrześcijańskie. Bezsprzecznie jest tak wtedy, gdy prześladowania dotyczą samego bycia chrześcijaninem, za co niekiedy grozi śmierć. Jest ona jednak zadawana nie za to, że ktoś wierzy w Jezusa Chrystusa, i nie za chrześcijańskie poglądy, lecz za to, że uważa siebie za chrześcijanina. Same poglądy nie mają tu znaczenia, gdyż oprawcy ich po prostu nie znają. Oprawca nie musi nic wiedzieć o podstawach wiary chrześcijańskiej, lecz karze za to (czasem śmiercią), że ktoś się do niej przyznaje. Podobnie, jeśli ktoś jest zwalniany z pracy, to przecież nie za to, że wierzy w Jezusa Chrystusa, lecz za to, że nie ukrywa swej wiary i ma odwagę publicznego przyznania się do niej. Oznacza to, że ataki te są konsekwencją znacznie poważniejszego zjawiska, jakim jest odrzucenie przez współczesnego człowieka religijnego spojrzenia na świat, przyjmowanie interpretacji dziejów jako nieustannego i koniecznego procesu wyzwalania oraz uznanie przygodnego statusu swego istnienia. To pierwsze prowadzi do materialnego ograniczenie (redukcji) istnienia, to drugie jest fałszywym kultem woli, w którym wielbi się sam wybór, nie zważając na to, co się wybiera. Z kolei uznanie tylko przygodności swego bytu, zmusza człowieka do pozostania tylko „tutaj” i poszukiwania sensu w przemijalności własnej egzystencji. Można powiedzieć, że walka z chrześcijaństwem uwikłana zostaje w odwieczny spór o to, czy urządzić świat zgodnie z samowolą i ubóstwieniem człowieka, czy też z uznaniem, że całe istnienie związane jest z jakąś Tajemnicę, którą bardziej odczuwamy, niż ogarniamy naszym rozumem. Kultura współczesna zdecydowanie staje po pierwszej stronie tego sporu, w którym człowiek rozpoznany zostaje jako władca świata, a nie jako tylko jego uczestnik. To za sprawą takich idei i ich rozprzestrzeniania również chrześcijaństwo znalazło się w orbicie krytyki, wyrazicielami zaś ducha Europy stali się apostaci i ateiści. Ci zatem, którzy „walczą z chrześcijaństwem”, czynią tak nie dlatego, że na ich drodze staje religia chrześcijańska z krzyżem i zmartwychwstaniem, lecz dlatego, że nie pozwala ona ani na materializację świata, ani też na kult woli. Sprzeciwia się zarówno zafałszowaniu miejsca człowieka w bycie (jego ubóstwieniu), jak też zafałszowaniu woli i utożsamieniu jej z samowolą. Na oba te niebezpieczeństwa odpowiada ideami, które uwzględniają inny (niż materialny) wymiar istnienia, i rozpoznają wolę jako odpowiedzialność i samoograniczenie, a nie jako samowolę. Można powiedzieć, że nie samo chrześcijaństwo jest przedmiotem prześladowania, lecz religijność człowieka, która atakowana jest na skutek narastającego konfliktu między życiem religijnym, a życiem społeczno-politycznym i kulturowym.

Na taką konstatację można powiedzieć, że dla prześladowanego chrześcijanina nie jest istotne, czy jego cierpienia są skutkiem bezpośredniego ataku na chrześcijaństwo, czy tylko konsekwencją uznania niebezpiecznych i sprzecznych z nim idei. To oczywiście prawda. Lecz istotne jest to w wymiarze reakcji na te prześladowania, a nie w wymiarze cierpień. W tym pierwszym przypadku, czyli dostrzegania w prześladowaniach ataku na chrześcijaństwo, wystarczy podjąć akcje obrony i tworzyć ideologię takiej obrony. W skrajnych przypadkach może ona oznaczać ucieczkę chrześcijan do zamkniętych i bezpiecznych enklaw lub też obronę przez atak na „niewiernych”. W tym drugim zaś, czyli uświadomienia tego, że ataki te są konsekwencją poważnych zaburzeń idei, taka obrona ani nie wystarczy, ani nie przyniesie dobrych rezultatów. Można powiedzieć, że pierwsza reakcja na ataki na chrześcijaństwo wyrasta wokół hasła jego obrony przed zagrożeniami i destrukcją. Trzeba tu jednak podkreślić, że „obrona” jest pojęciem ze świata militarnego; jest to zamierzony lub wymuszony rodzaj walki. I nawet jeśli jest tam dążenie do dobra, to wyrażone zostaje ono w języku walki, pokonania kogoś, kto z góry konstytuowany jest jako wróg i przeciwnik. Akcentowanie obrony i czynienie z niej kierunku działań i przyszłości kultury, grozi zatem wytworzeniem fałszywej świadomości, w której sami siebie za­czniemy rozumieć jako „rycerzy” i wyczerpiemy swą aktywność w odruchach obrony: gdzie jest obrona, musi być zawsze wróg. Chcąc uniknąć tego zagrożenia, lepiej zatem już dzisiaj – w odniesieniu do tego pierwszego wymiaru prześladowań – słowo „obrona” zastąpić słowem „ochrona”. To znaczy, że nawet wtedy, gdy uzna się bezpośrednie ataki na chrześcijaństwo i jego religijne dogmaty, metafizycznie korzystniej wskazywać na konieczność jego ochrony, a nie jego obrony przed tymi, którzy muszą być kreowani jako wrogowie. Kreowanie wrogów, walki, nienawiści, destrukcji nie jest bowiem postawą chrześcijanina.

 

Sprzeczność z nowymi ideami

 

Zupełnie innej reakcji wymaga dostrzeżenie częstych ataków na chrześcijaństwo nie w wymiarze religijnym i dogmatycznym, lecz w wymiarze konkurencyjnych idei, w których nie jest istotne samo religijne nauczanie Jezusa Chrystusa, lecz ważne jest wskazywanie przez nie innego kierunku rozwoju kultury. Właśnie ze względu na te idee interpretowane jest ono (jak większość religii) jako zagrożenie dla dzisiejszego obrazu świata, podważające (jak się mówi) właściwe i praktyczne widzenia rzeczy i oferujące ogląd sztuczny (naiwny, zabobonny, przestarzały). Zgodnie z tym podkreśla się konieczność odrzucenia przez współczesnego człowieka religijnego spojrzenia na świat, i jednocześnie konieczność przyjmowania interpretacji dziejów (i samego człowieka) jako nieustannego i koniecznego procesu wyzwalania. Nie można bowiem pogodzić chrześcijaństwa z tym nowym (nowoczesnym) obrazem swiata. Inaczej mówiąc, ten konkurencyjny kierunek oznacza ubóstwienie człowieka, uznanie samowoli za wolność i ograniczenie świata tylko do tego, który mieści się w zasięgu poznawczym naszego rozumu. Zawsze oczywiście oskarżający chrześcijaństwo ustawia siebie po stronie tych idei, które są prawdziwe, postępowe i nowoczesne. Być nienowoczesnym oznacza w tym przypadku to samo, co być chrześcijaninem, a popierać chrześcijaństwo, oznacza bać się nowoczesności. Wydaje się w tym zawsze, że jeżeli odrzuci się tradycyjne wartości, na które wskazuje chrześcijaństwo, to stanie się na właściwej drodze postępu i odkryje, że świat jest zupełnie inny. Krytyka chrześcijaństwa zbiega się też z zachętami do innowacji. Jednym z haseł współczesnej kultury jest właśnie innowacyjność. W odniesieniu do dobra i wartości oznacza ona, że należy wszystko to dopiero wynaleźć na drodze innowacji. Chrześcijaństwo i tu zakłóca ten proces wynalazczości i absolutnej samowoli w wymiarze wartości, gdyż ani niczego nie każe odkrywać i wynajdywać, ani też nie pozostawia wolności bez granic. Podkreśla za to trwałość wartości i ich powszechną moc obowiązywania, czyli niemożliwość bycia Bogiem przez człowieka i konieczność ograniczenia swojej woli.

W tym wszystkim dostrzec można konsekwencję pewnej ideologii, która wdziera się szczególnie do kultury europejskiej, i którą – za arcybiskupem prof. Józefem Życińskim – można nazwać „nicwięcyzmem”. Wyraża się ona w ograniczeniu istnienia do podporządkowanej nam materii oraz w kulcie woli, w którym wielbi się sam wybór, nie zważając na to, co się wybiera. Jeszcze raz trzeba podkreślić, że te idee w kulturze współczesnej nie wyrastają wcale jako bunt przeciwko chrześcijaństwu, czy też jako agresja wobec niego. Są raczej anarchistyczną fantazją wobec świata i sprzeciwem wobec trwałych fundamentów. Kultura nie dopuszcza myśli, że fantazja ta jest w stanie zniszczyć porządek, uwolnić człowieka od wszystkich norm, zakazów i nakazów, lecz wcale nie jest w stanie stworzyć nowego świata. Niepomni tezy Hegla, że okresy szczęścia w dziejach są pustymi kartami historii, marzy się o takiej szczęśliwej innowacji przez destrukcje i uwolnienie od wszystkiego, co dotychczas porządkowało świat. Więcej nawet, pod pozorem uwolnienia od tego wszystkiego, wprowadza się wiele nieładu i demoralizacji. Można mieć wrażenie, że nie chodzi w tym wszystkim o tworzenie nowej rzeczywistości, lecz tylko o destrukcję starej. Pod pozorem tworzenia nowego świata, tez o idealnej i szczęśliwej przyszłości, doprowadza się do fałszywych pochwał woli, czy nawet samowoli. Zapomina się o dawnej ocenie tego zjawiska przez Chestertona. Pisał on: „Czysta pochwała woli prowadzi do tego samego rozkładu i pustki, co wyłącznie dążenie do logiki. Dokładnie tak samo, jak absolutna wolność myśli prowadzi do zwątpienia w samą myśl, akceptacja absolutnej wyłączności ‘chcenia’ w gruncie rzeczy paraliżuje wolę”[4]. Człowiek bowiem nigdy nie czyni zła tak starannie i z przemyśleniem jak wtedy, gdy sądzi, że czyni je „dla dobra” „w imię dobra” czy też „lepszego świata”. Dzieje naszej kultury wskazują jednak, że jest to naiwny pogląd: świat – wcześniej czy później – powraca do normy i tylko szkoda tych straconych lat. Zamiast religijnego przekonania, że zło nie jest wieczne i ostatecznie zatriumfuje dobro, zaciera się różnice między dobrem a złem. Człowiek taki buntuje się w imię wolności, lecz w istocie przekształca się już tylko w sceptyka, który nie jest zdolny zaufać nikomu i niczemu, lecz tylko sobie. Jeśli współczesny człowiek nie godzi się na bycie niewolnikiem nikogo, to nie zauważa już, że Bóg w chrześcijaństwie pragnie wolności człowieka i uniża się tak bardzo, że sam staje się jego niewolnikiem.

 

Wyczerpana Tajemnica

 

Jeśli jednak prześladowania i wrogość wobec chrześcijaństwa jest w stanie umniejszyć nie tylko jego ochrona, lecz przede wszystkim przeciwstawienie się destrukcyjnym ideom współczesnej kultury, powstaje pytanie: jak to uczynić? Odpowiedź jednak na to pytanie zależy od wcześniejszego rozpoznania tego, dlaczego tak się stało? Dlaczego człowiek uwierzył w swą boskość i wolność pomylił z samowolą? Jak to się stało, że – szczególnie w obszarze kultury Zachodu – świat został ograniczony tylko do tego, co znajduje się w poznawczym zasięgu ludzkiego rozumu?

Dwa czynniki przyczyniły się głównie do tego, że zapanował właśnie taki stan rzeczy. Jednym z nich jest brak zrozumienia, czym jest i co oznacza religijny wymiar życia. Przysłuchując się często religijnym wypowiedziom, czy też słowom „o religii” (nawet wśród inteligentnych skądinąd ludzi), słyszy się tak naiwne tezy, że skłania to do zastanawia się, czy człowiek je wypowiadający rzeczywiście cały żyje w epoce techniki i komputerów. Wydaje się bowiem, że „w sprawie religii” pozostał on w epoce nauczania przedszkolnego o „bozi”, myśląc, że to religia zatrzymała się na tych tezach, tymczasem to on zatrzymał całe swoje doświadczenie religijne w przedszkolu. Brak zrozumienia religijnego wymiaru świata i życia jest jak zamknięcie oczu na „piąty wymiar” (jak nazywa go J. Hick), czyli duchowy wymiar istnienia. Inaczej mówiąc, człowiek współczesny nie podejmuje żadnego wysiłku, aby przekroczyć materialny wymiar istnienia, lecz chętnie (może z lenistwa?, a może z wygody?) pozostaje w tej urzeczowiającej niewoli. Tymczasem rozwijanie naszej zdolności rozumienia tych spraw i ćwiczenie w nasłuchiwaniu „sygnałów Transcendencji” może nas uchronić od różnych uchybień. Jednym z nich jest również błędne przeświadczenie o własnej wielkości i gloryfikacja samowoli. Bardzo mocno wyraził to Leszek Kołakowski: „/…/ istnieje ścisły i wzajemny związek między zapomnieniem tradycji chrześcijańskiej a tym, nad czym ubolewamy i co aż za dobrze znamy jako symptomy choroby naszej cywilizacji”[5].

Drugim czynnikiem, który doprowadził do uwierzenia przez człowieka w swą boskość i pomylenia woli z samowolą, jest stworzony horyzont doświadczenia zmysłowo-intelektualnego, który ogranicza wielu ludzi do rozumienia siebie tylko jako umysłu, a świata tylko jako przedmiotu poznania. Jak poetycko podkreślał Tadeusz Różewicz: „życie zasłoniło to, co większe od życia”[6]. Można powiedzieć, że wszystko to było rezultatem ulegania złudzeniu wyczerpania się Tajemnicy istnienia na skutek naukowych sukcesów! Jeśli bowiem uznając Tajemnicę zakłada się, że tego, co n(N)ajważniejsze, zarówno w wymiarze istnienia człowieka, jak i w wymiarze samego bytu, nie da się do końca rozpoznać, to jej usunięcie sprowadza świat tylko do wymiaru użytkowo-funkcjonalnego. Naukowy redukcjonizm wykluczył troskę metafizyczną człowieka i zaczęliśmy błędnie rozpoznawać Tajemnice jako zagrożenie. Korzystniejsze wydawało się uznanie, że świat nie ma już żadnej Tajemnicy, wszystko jest poznane lub będzie takie w niedalekiej przyszłości. Można tu jeszcze raz powtórzyć myśl Chestertona, o aktywności umysłu dla osiągnięcia stanu umysłowej bezradności, co oznacza, że umysł człowieka posiada zdolność do unicestwiania światów i sprowadzenia go tylko do wymiaru użytkowego. Z prawdziwej tezy, że świat jest poznawalny, często współczesny człowiek wyprowadza tezę błędną, że istnieje tylko to, co jest poznawalne. Iluzja wyczerpania się Tajemnicy, czy też – jak to określał Stefan Swieżawski – „misterio-fobia”, implikuje nieuchronność materializacji świata i użytkowo-funkcjonalny stosunek do niego.

 

Jak reagować?

 

Kardynał Robert Sarah w jednej ze swoich książek stwierdził: „Najbardziej destrukcyjne prześladowanie chrześcijaństwa dokonuje się dzisiaj w zachodnich demokracjach”[7]. Myśl ta może wydawać się szokująca, gdyż nie tam się chrześcijan zabija z powodu ich wiary. A jednak jeśli się zważy, że największą szkodę wyrządzają nie jednorazowe ataki (choć przerażają w cierpieniu ludzi), lecz działania będące powolną destrukcją świata chrześcijańskiego, to tezę tę należy zaakceptować. To bowiem właśnie w kulturze Zachodu chrześcijaństwo stało się prywatną inicjatywą, straciło wymiar metafizyczny i wspólnotowy. Również w niej najmocniejsze są elementy antyreligijne, wynikające również ze zdecydowanego urzeczowienia świata. Biorąc to wszystko pod uwagę należy powrócić do pytania co czynić, aby przeciwstawić się destrukcyjnym ideom współczesnej kultury i umniejszyć religijne prześladowania?

Biorąc pod uwagę powyższe przyczyny ideowego zagubienia współczesnego człowieka, które oddziałują również na negatywną reakcję na chrześcijańską tradycję, należy stwierdzić, że głównym zadaniem intelektualnym jest uwolnienie doświadczenia świata z wypaczeń, redukcjonizmu i zamknięcia. Można powiedzieć, że na skutek zawężenia doświadczania świata do zakresu percepcji zmysłowej, człowiek współczesny utracił/usunął podstawową zdolność naszego rozumu. Jest nią wykraczanie poza granice doświadczenia, czyli odkrycie, że świat jest czymś więcej niż samymi rzeczami. Nie jest on tylko tym, co musi być widziane, odczuwane i ujmowane, lecz zawsze jest czymś więcej, czymś innym i jakoś inaczej. Rezygnując z tej perspektywy inności i otwartości nie tylko pozbawiamy świat możliwości rozwoju, lecz również fałszujemy swoją w nim obecność. Paradoksalnie zatem, problem z obecnością chrześcijaństwa (i religii) w kulturze jest problemem fałszywej obecności świata. Ocalić chrześcijańską tradycję oznacza stale podkreślać, że jest to błędne ujęcie, i że bardzo gubimy się w świecie, zamykając go do materialnego wyrazu. Chrześcijaństwo – i każdą inną religię – będzie zawsze zwalczał ten, kto uzna – jak J. P. Sartre – że „…wszystko, co jest istnieniem, rodzi się bez powodu, przedłuża się przez słabość i umiera przypadkowo”[8]. Tezę tę, będącą błędem teoretycznym, dzieli tylko krok od praktycznego działania, w którym każdy myślący inaczej zostanie napiętnowany i wyśmiany.

Jak łatwo dostrzec, jest to inna terapia niż ta, w której na wrogość wobec chrześcijaństwa (i religii) reagowało się walką z przeciwnikami, a obrońca stawał się rycerzem, wszyscy zaś mający inne poglądy jego wrogami. Tu jest inaczej, odpowiedzią na idee jest inna idea, będąca przywróceniem człowieka samemu sobie, przywróceniem prawdziwego świata i wartości. Troska o chrześcijaństwo ma tu oznaczać pokonanie tendencji do rozumienia doświadczenia świata jako przejawu subiektywności, jego zawężenia tylko do doświadczenia zmysłowego i odzyskanie świata w jego najszerszym wymiarze. Jest ona zatem zaangażowaniem po stronie odzyskiwania świata przez człowieka, a nie walką z jego przeciwnikami. Domaga się ona czegoś, co można nazwać przewrotem duchowym, w którym nie tylko nie można bezkrytycznie traktować redukcjonistycznego doświadczenia świata, lecz musi się też zabiegać o to, aby ukazywać te jego wymiary, z którymi mamy do czynienia na co dzień, a które zostały zapomniane i usunięte z centrów naszej kultury. Świat jest znacznie bogatszy niż nasz zakres poznania, nie jest w stanie uzasadnić własnego sensu, i jest do tego stopnia tajemniczy, że uczciwość wymaga od nas uznania Tajemnicy, jako predykatu istnienia (Szestow). Ocalić Tajemnicę można przez przywrócenie powagi bytu, rozpoczynając od tych obszarów, w których istnienie ludzkie dotyka swej podstawy. Jest nim sam człowiek. Nie da się bowiem zrozumieć człowieka wychodząc z tego, co tylko materialne i immanentne. Można to uczynić tylko wtedy, gdy pokona się lęk przed tajemnicami istnienia. „Tajemnice bycia są wyszeptane bezszelestnie tylko temu – podkreśla Szestow – kto umie, kiedy zajdzie taka potrzeba, cały zamienić się w słuch”[9]. Paradoksalnie drogę ku nim otwiera współczesna nauka. Nie staje ona po stronie tych, którzy ograniczają istnienie i zamykają rzeczywistość do doświadczenia zmysłowego, lecz wyraźnie jest wśród tych, którzy odważnie stają przed Tajemnicą bytu. Zasada antropiczna, istnienie i uniwersalność praw wszechświata, stałe kosmiczne itp. wskazują na konieczność przełamania materialistycznego światopoglądu i otwierają ku Tajemnicy istnienia. Dlatego troska o chrześcijaństwo (i religie) musi być jednocześnie przylgnięciem do nauki, współczesnej fizyki i najnowszych badań. To ona bowiem prowadzi człowieka do zastanowienia się i uwolnienia od wszelkiej rzekomej samowystarczalności i boskości. Można tu przywołać dawną myśl, sformułowaną przez jednego z twórców nauki nowożytnej Francisa Bacona i powtórzoną przez prekursora mikrobiologii Ludwika Pasteura: „Mało wiedzy oddala od Boga. Dużo wiedzy sprowadza do Niego z powrotem”. Troska o chrześcijaństwo jest jednocześnie troską o wiedzę. Im mniej głupoty i irracjonalizmu, tym mocniejsze chrześcijaństwo. Przetrwa ono wraz z mądrym człowiekiem.

 

prof. dr hab. Marek Szulakiewicz
Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

 

[1] Por. S. Kierkegaard, Chwila, tłum. K. Toeplitz, w: tenże, Okruchy filozoficzne. Chwila, PWN, Warszawa 1988, s. 177.

[2] E. Jüngel, Das Evangelium und die evangelischen Kirchen Europas. Christliche Verantwortung für Europa in evangelischer Sicht, w: „Dokumentationen“ 17/1992, s. 53.

[3] K. Jaspers, Der philosophische Glaube angesichts der Offenbarung, R. Piper & Co. Verlag, München 1962, s. 53-54.

[4] G. K. Chesterton, Samobójstwo myśli, tłum. E. Muskat-Tabakowska, w: G. K. Chesterton, Pisma wybrane, wybór i wstęp P. Mroczkowski, Wydawnictwo Znak, Kraków 1974, s. 68.

[5] L. Kołakowski, Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny, tłum. D. Zańko, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s. 30.

[6] „…czasem „życie” zasłania/To/ co jest większe od życia”.  T. Różewicz: Dlaczego piszę?, w: tenże, Szara strefa, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2002, s. 59

[7] Kard. R. Sarah, Wieczór się zbliża i dzień już się chyli, tłum. A. Kuryś, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2019, s. 393.

[8] J. P. Sartre, Mdłości, tłum. J. Trznadel, PIW, Warszawa 1974, s. 188.

[9] L. Szestow, Potestas clavium. (Władza kluczy), tłum. J. Chmielewski, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2005, s. 253.

 


Materiał stanowi uzupełnienie projektu: Laboratorium Wolności Religijnej. Zrealizowano we własnym zakresie.

Data: 10 stycznia 2023
Sfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości
www.funduszsprawiedliwosci.gov.pl
Fundacja Pro Futuro Theologiae
ul. Gagarina 37/8, 87-100 Toruń
Zapisz się do newslettera
Uniwersytet Mikołaja Kopernika
Fundacja Pro Futuro Theologiae
ul. Gagarina 37/8, 87-100 Toruń
Zapisz się do newslettera
Skip to content