„To nie pełnoprawne orzeczenie Trybunału, a arbitralna opinia większości składu pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej”, „wyrok musi być uznany za nieistniejący z uwagi na nieprawidłową obsadę Trybunału, w której zasiadali tzw. dublerzy”, albo w sposób bardziej dobitny: „rozstrzygnięcie niekonstytucyjne”, „naruszenie prawa”, „bezprawny wybryk”, „akt wyłącznie polityczny, bez mocy i znaczenia prawnego”, „dowód niezrozumienia konstytucji przez Trybunał Konstytucyjny”… – to tylko kilka przykładowych, przypadkowo wybranych komentarzy medialnych towarzyszących wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020 r. wydanemu w sprawie o sygn. K 1/20.
Nie mam zamiaru odpierać tych zarzutów ani też przekonywać, że aktualny skład Trybunału nie budzi najmniejszych – zarówno od strony personalnej obsady, jak i praktykowanych w nim procedur – zastrzeżeń. Celem niniejszego tekstu nie jest też prezentowanie argumentacji na temat moralnej czy prawnej kwalifikacji aborcji. Nie będę prostował nieprawdziwych (a popularnych dziś i niemal powszechnie formułowanych) wywodów na temat rzekomo wyłącznie religijnej motywacji ochrony życia ludzkiego, ustrojowej zasady świeckiego państwa (której oczywiście w tekście obowiązującej Konstytucji z 2 kwietnia 1997 r. nie ma), pożądanego przez liberalną lewicę stanu rozdziału polityki od wiary obywateli czy dyskusyjnych (nie tylko w świetle aksjologii ustrojowej) poglądów o wyższości jednostkowej woli przeprowadzenia aborcji nad prawną ochroną życia. Na tematy te od dawna toczą się dobrze znane spory, argumenty obu stron wypowiadano już wielokrotnie, a skutkiem ich konfrontacji jest raczej emocjonalne „utwierdzanie się przekonanych”, nie zaś osiągnięcie konkluzji opartych o uczciwy dialog i rzeczową refleksję.
Wolałbym raczej zwrócić uwagę na łatwość, z którą krytycy trybunalskiego orzeczenia – a raczej wypadałoby powiedzieć: przeciwnicy perspektywy prawnej ochrony życia ludzkiego od poczęcia – dyskwalifikują je w kontekście prawnym. Zdziwienie musi być tym większe, że narracji tej niejednokrotnie ton nadają profesorowie prawa, doświadczeni adwokaci, radcowie prawni czy praktykujący sędziowie sądów powszechnych, bezrefleksyjnie i kategorycznie kwestionujący wyrok Trybunału Konstytucyjnego jako nieistniejący, nieobowiązujący lub niewiążący. Podawane uzasadnienie jest tu różne (np. wyrok wydany został przez nieprawidłowo obsadzony organ, na podstawie wadliwej interpretacji przepisów ustawy zasadniczej, wbrew standardom wynikającym z prawa międzynarodowego itp., a nawet – choć racje te kompromitują wypowiadających się – narusza trwający dłużej niż ćwierćwiecze „kompromis” albo wydany został w okresie epidemii COVID, co ma być rzekomo okolicznością dyskredytującą poprawność rozumowania prawniczego stojącego za kierunkiem rozstrzygnięcia), lecz zdaniem owych komentatorów stanowisko Trybunału obarczone jest jakimś rodzajem wadliwości, która powoduje brak szans na jego utrzymanie w przyszłości. Sugeruje się w ten sposób, że wyrok z 22 października jest niewiele znaczącym, chwilowym incydentem, manifestacją subiektywnej woli aktualnie panujących, wydarzeniem zredukowanym wyłącznie do sfery politycznej (a nie prawnej) – czyli tej gorszej, bo wymykającej się racjonalnej kalkulacji, rządzonej wyłącznie przez partykularne emocje, metafizyczne oceny moralne i nieweryfikowalne światopoglądy.
Zasadnicza słabość zarysowanego wyżej stanowiska polega na manipulacji (prawdopodobnie zupełnie świadomej), zgodnie z którą zaprezentowane przez Trybunał Konstytucyjny rozumienie zasady ochrony życia z art. 38 Konstytucji („Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”) oraz przyrodzonej i niezbywalnej godności każdego człowieka z art. 30 („Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”) stanowi jakieś novum, aberrację na tle tekstu ustawy zasadniczej i dotychczasowego orzecznictwa. Ignoruje się w ten sposób fakt, iż komentowane orzeczenie jest kontynuacją wcześniejszych rozstrzygnięć trybunalskich (np. orzeczenia z dnia 28 maja 1997 r. o sygn. K 26/96), stanowiska doktryny i konsekwentnego rozumienia konstytucyjnych konstrukcji, wartości i zasad. W tym kontekście nieprzekonująco brzmią zastrzeżenia dotyczące nieprawidłowego składu czy „prawicowo-konserwatywnego przechyłu” aktualnego składu orzekającego.
Wydaje się zresztą, że ów spór o aborcję – choć symboliczny, wyjątkowo głośny i o burzliwym przebiegu – stanowi zaledwie pierwszy z brzegu przykład sprawy publicznej, w której skonfrontowane ze sobą strony gotowe są w akcie desperacji odmawiać prawomocności zdarzeniom, które nie odpowiadają ich preferencjom ideowym i sympatiom politycznym. Do dnia dzisiejszego usłyszeć można o rzekomo bezprawnych wyborach prezydenckich, których niekonstytucyjny termin oraz uchybienia proceduralne skutkować mają wakatem na urzędzie głowy państwa, nielegalnością licznych restrykcji wprowadzonych na skutek epidemii COVID albo nieuznawaniem Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.
Zaryzykować można zresztą przypuszczenie, że nie tylko we współczesnej Polsce, ale w każdym kraju demokratycznym doświadczającym radykalnego podziału społecznego, dochodzi do podobnego zjawiska – wystarczy przyjrzeć się kontrowersjom związanym z niedawnymi wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych czy praktycznie całej czteroletniej kadencji Donalda Trumpa, w trakcie której wielokrotnie formułowano oskarżenia o działanie wbrew konstytucji, naruszanie amerykańskiej praktyki ustrojowej, gwałt na podziale władzy itp. Amerykański prezydent nie uniknął kontrowersji zwłaszcza przy okazji procesu uzupełniania składu sędziowskiego federalnego Sądu Najwyższego (gdzie ostry podział społeczno-partyjny implikuje niejako z automatu przypisywanie sędziów do grupy „republikańskich” albo „demokratycznych”). O ile jednak zarzut działania wbrew konstytucji wydaje się dziś jedną z najczęściej stosowanych technik dyskredytacji przeciwników na scenie publicznej i nie powinien specjalnie dziwić, podnoszenie go względem sędziów konstytucyjnych zdarza się rzadko.
Pomijając spójność orzeczniczą oraz niezmieniony przez wiele lat tekst polskiej Konstytucji, istotą kompetencji sądownictwa konstytucyjnego jest ważenie zasad ustrojowych, które pozostają we wzajemnym napięciu i nie mogą być w pełnym stopniu zrealizowane. Czy dopuszczalne jest zniszczenie cywilnego samolotu opanowanego przez terrorystów z zakładnikami na pokładzie? Czy możliwość skorzystania z procedury zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro) powinna przysługiwać kobietom niepozostającym w związku małżeńskim lub we wspólnym pożyciu z mężczyzną? Czy zasada wolności religijnej implikuje wliczanie oceny z religii do średniej ocen ucznia w szkole publicznej? To przykładowe pytania, z którymi mierzą się sędziowie konstytucyjni. Do rozwiązania ich nie wystarczy literalna analiza tekstu prawnego, konieczne jest przeprowadzenie pogłębionej refleksji intelektualnej, otwartej na argumenty moralne i filozoficzne. Trudno też, by uzyskane odpowiedzi usatysfakcjonowały wszystkich.
Czy uzasadnione jest oczekiwanie, że stanowisko wyrażone w wyroku z 22 października potwierdzi na dobre konstytucyjny standard ochrony życia ludzkiego i na długie lata ugruntuje konsekwentną linię orzeczniczą Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji? Obawiam się, że to perspektywa nadmiernie optymistyczna. Należy pamiętać, że – poza wrogą reakcją wielu wpływowych środowisk społecznych, odmawiających mu prawomocności – wyroku wciąż nie opublikowano w Dzienniku Ustaw. Ponadto, choć prawdopodobieństwo zmiany tekstu konstytucji jest w najbliższych latach niewielkie, ogólnoświatowa tendencja „rewolucji praw człowieka” (zjawisko dość dobrze opisane w zagranicznej oraz polskiej literaturze naukowej i publicystycznej: oznacza z jednej strony ilościowy przyrost praw i wolności uznawanych za jednostkowe prawa podstawowe/fundamentalne, przy jednoczesnej „zmianie jakościowej”, tj. odejściu od klasycznego ich rozumienia; przykładem może być skoncentrowanie się na tzw. prawach reprodukcyjnych kosztem tradycyjnie rozumianej wolności słowa czy wyznania) wraz z presją międzynarodową doprowadzić mogą do reinterpretacji kategorii konstytucyjnych.
Czy, gdy się tak stanie, również usłyszymy o pomyłce składu orzekającego, którą należy prawnie zignorować?
dr hab. Krzysztof Koźmiński
Uniwersytet Warszawki
Zapraszamy do skomentowania tego wpisu na naszym profilu na Facebooku: