Wolność polega na stałej i wiecznej miłości ku bóstwu.
Baruch Spinoza
Demokracja i religia
Demokracja oczywiście ma tyle definicji, ilu jest badaczy myśli politycznej, a nawet polityków. Tak samo jest jednak z religią. Jej również – jak przekonywał o. I. M. Bocheński – nie można zdefiniować, tak jak nie można stworzyć definicji „jarzyn”. Dosyć długo wierzono (a niektórzy w to nadal wierzą), że najłatwiej budować demokrację bez religii i wykluczyć wszystkie treści religijne ze sfery publicznej. Sądził tak również jeden z największych filozofów polityki, John Rawls, a pogląd ten zmienił dopiero pod koniec życia. Wydawało się wtedy, że nie można pogodzić dwu wymiarów istnienia, jakie ujawniają się w demokracji i religii i których one dotyczą. Pierwsza (demokracja) miała odnosić się do wymiaru horyzontalnego naszego istnienia, druga (religia) dotyczyć wymiaru wertykalnego. Uważano, iż są one tak do siebie nieprzystające, że lepiej będzie dla systemu demokratycznego, jeśli zupełnie usunie się z niego wymiar wertykalny wraz z religią. Religia została w ten sposób wyłączona z formowania sfery publicznej i udziału w demokracji, a wręcz uznana za antagonistyczną wobec niej. Hasłem tak pojmowanej demokracji stała się wolność od religii i przeświadczenie, że zniknie ona sama z siebie, a mur separacji powinien stawać się coraz wyższy. Więcej nawet, wydawało się, że jedyną sferą, w jakiej może przejawiać się religia w demokracji, winna być sfera prywatna. I oto przez długi czas mieliśmy świat demokracji bez religii i… religii bez demokracji. Efektem tego jest – doświadczana dzisiaj – zdegenerowana demokracja i zagubiona religia.
Kryzys demokracji bez religii
Wbrew przywołanym wyżej tezom demokracja i religia tworzą pełnię, a wymiar wertykalny i horyzontalny naszego istnienia nie tylko nie negują się wzajemnie, lecz wręcz spajają się w pewną całość. Religia jest istotna dla kondycji demokratycznego państwa i losów demokracji. Z kolei demokracja jest potrzebna religii, gdyż chroni ją przed destrukcyjnym fundamentalizmem. Każdy z tych elementów wydaje się konieczny dla ochrony i wzmocnienia drugiego. Wskazują na to degeneracja demokracji oraz wypaczenia religijności, do których dochodzi, gdy ma miejsce radykalne oddzielenie tych dwóch systemów. Dzisiaj coraz częściej się dostrzega – a czyni to nawet Jürgen Habermas – że demokracja może nie przetrwać, jeśli odrzucimy religię i wyłączymy ją ze sfery publicznej. Ale i religia ulega zafałszowaniu, jeśli zabraknie demokracji. Osłabienie w jednym obszarze powoduje zaburzenia w drugim. I nie chodzi tu tylko o ułomność mechanizmów reprezentacji. Demokracja bez religii może łatwo się przekształcić (i tak się dzieje) w tyranię partii, która przemienia system demokratyczny w zwykłą grę interesów, gdy elity partyjne przejmują władzę nad całym systemem politycznym. Okazuje się wtedy, że ci, którzy mają władzę i tworzą prawo, mają też coraz mniej wspólnego z tymi, których mieli reprezentować. Lud ma jedynie uzasadniać legalność lub prawowitość władzy, a nie naprawdę ją sprawować. To elity partyjne stają się suwerenami politycznymi i tylko w czasie wyborów zabiegają o opinie i głosy ludu. Wszystkie poglądy, które są niezgodne z wolą takiej „elity”, są marginalizowane, ośmieszane i dyskryminowane z powodów ideologicznych.
Kryzys egzystencjalny demokracji jest dzisiaj faktem i coraz częściej dostrzega się, że wola ogółu nie mieści się w granicach tego, co jest akceptowalne przez partyjne systemy (Sloterdijk 2011, s. 214). Z jednej strony pada wtedy pytanie o to, jak zabezpieczyć się przed tyranią większości – tyranią woli ludu, jak mówił Mill (Mill 1959, s. 132) czyli sytuacją, gdy większość nie ma racji i kieruje się własnym egoistycznym interesem, lecz wygrała w wyborach. Z drugiej strony pyta się o to, jak ocalić system demokratyczny, aby nie stał się umacnianiem uprzywilejowanych grup politycznych i finansowych. Temu ostatniemu celowi służy bezsprzecznie system kontroli sądowej (Mounk 2019, s. 96). Czasem jednak i on nie wystarcza, gdyż sędziowie są również ludźmi i nie są w stanie nic poradzić na odizolowanie całego systemu od woli ogółu. Taka zafałszowana demokracja, która przekształca się w ideologię niszczenia tradycji, moralności i religii, również odpodmiotawia ludzi na rzecz lobbystów, instytucji, banków, zideologizowanych partii itp. I chociaż wszyscy oni mówią o demokracji, to pozostaje z niej tylko atrapa, gdyż u jej podstaw pojawia się egoizm, który staje się „kluczem do umowy społecznej bliskiej ideału” (Wilson 1988, s. 197). Poszukuje się wtedy sztucznego ograniczenia demokracji z zewnątrz, co również prowadzi do jej osłabienia. Zawłaszczenie władzy przez elity partyjne, finansowe, ideologiczne itp. prowadzi w takiej zafałszowanej demokracji do pewnego rodzaju pogardy wobec człowieka, uczynienia z niego jedynie maszynki do głosowania w czasie wyborów. Przywrócić demokracji jej wartość oznacza zatem przywrócić ludziom ich podmiotowość i troszczyć się o to, aby było jak najmniej sprzeczności miedzy wolą ogółu a prawami jednostki.
Nie tylko jednak odpodmiotowienie stanowi zagrożenie, gdy zamiast relacji z religią wiąże się demokrację trwale z lobbystami, instytucjami, bankami, zideologizowanymi partiami itp. Pojawia się wtedy również groźbakryzysu idei, wartości, i aprobowania nihilizmu aksjologicznego. Pozbawiona związku z religią demokracja przestaje być ideotwórcza i ujawnia swą destrukcyjną rolę w obszarze wartości czy też – w łagodniejszej formie – nie może zagwarantować podstaw obowiązującym wartościom. Demokracja wtedy ani nie tworzy wartości, ani ich nie umacnia, lecz nie potrafi również uzasadnić powinności określonego działania ani też godności człowieka. Promuje za to pluralizm wartości i postaw moralnych. Prawda staje się tylko zgodą/porozumieniem obywateli i wolą dominującej większości, wartości moralne zostają związane z korzyściami politycznymi, sprawiedliwość znaczy tylko to, co wynika z orzeczenia sędziowskiego itp. Wszystko to ujawnia, że taka zdegenerowana demokracja nie jest ideotwórcza ani wartościotwórcza, a odrzucając religijne wizje dobra i prawdy, jedyne, co może zaoferować, to „wspólny wybór”, z jednoczesnym uznaniem, że wybór taki może być (również wspólnie) zmieniony w innym czasie, przy następnych wyborach. Można powiedzieć, że w tym wszystkim demokracja korzysta z dawnych, religijnych uzasadnień, jednocześnie jednak „oficjalnie” (czy też politycznie), stawia tylko na relatywizm człowieka i uznanie, że prawda i moralność są jedynie rezultatami ludzkich pragnień i wyborczego głosowania. Akcentuje tym samym nadrzędność jednostki i jej niczym nieskrępowanej wolności/samowoli. Imperatyw samospełnienia staje się silniejszy niż wszystko inne.
Wypaczenia religii bez demokracji
Jak łatwo dostrzec, demokracji nie służy ani filozofia materializmu, ani tym bardziej relatywizmu i nihilizmu. Wyłączenie rozumnych racji religijnych z życia publicznego wyraźnie ją zaburza. Zideologizowana demokracja odpodmiotawia ludzi i zagraża wartościom. Na najgłębszym poziomie warunków swego istnienia wyrasta ona z wolności. I jeśli jej zabraknie, czy też jeśli pojawia się ona w fałszywych postaciach (np. samowoli), to przemienia się w destrukcyjny system panowania ideologii. Na tej separacji traci również religia, która bez idei demokracji zamienia się w groźny fundamentalizm i traci wymiar wspólnotowy swego istnienia. Wiara religijna redukuje się wtedy do ideologii i podporządkowuje sobie politykę, ekonomię, kulturę. Fundamentalizm wyrasta z takiej religii, w której prawda otrzymuje sankcję absolutną. Religia, która rozwija się w systemie demokratycznym, może ograniczyć ten transcendentny wymiar posiadanej prawdy i uznać, że zamiast jej posiadania (dzisiaj, tutaj, teraz) zawiera w sobie jedynie dążenie ku niej, jest skierowana ku takiej prawdzie absolutnej. W ten sposób demokracja ogranicza fundamentalistyczne dążenie religii. Bez niej pojawia się niebezpieczeństwo, że absolutystycznie ukierunkowana religia, stając się wrogiem wolności, będzie szerzyć nietolerancję i agresję. Bez tego związku religii i demokracji cała sfera religijna człowieka zostaje też wyłączona z możliwości wolnego wyboru. Coraz częściej pojawiający się dzisiaj problem fundamentalizmu religijnego nie wynika zatem z samej religii, lecz raczej z zafałszowanej religijności i z zafałszowanej demokracji. Można nawet powiedzieć więcej, to brak demokracji i fałszywa demokracja, w której pojawia się nieprawdziwy obraz człowieka, stwarzają możliwość fundamentalizmu religijnego, w którym nie szanuje się wolności sumienia ani nie uznaje wolności religijnej. Religia bez demokracji nie akceptuje też separacji władzy politycznej i religijnej, lecz zmierza ku ich utożsamieniu.
Religia jako troska o wolność i podmiotowość człowieka
Jeśli religia wyznacza w życiu człowieka religijnego obszar najważniejszy, to przesunięcie jej w sferę prywatną i usunięcie ze sfery publicznej powoduje pewien paradoks. Otóż wymusza na człowieku religijnym dokonywanie wyborów, czyli uczestniczenie w życiu politycznym i społecznym, bez możliwości odnoszenia się do tego, co jest dla niego fundamentem. Zakłada się, że wszystkie jego przekonania moralne, metafizyczne, idealne itp. muszą zostać „na zewnątrz” jego wyborów, jako sprawa prywatna. Tworzy się wtedy „paradoks demokracji”: najistotniejsze stają się wybory, lecz nie można do nich zaangażować tego, co dla człowieka religijnego odgrywa największą rolę. Dopiero demokracja, która nie boi się obecności religii w sferze publicznej, dokonuje deprywatyzacji religii, czyli przywraca jej utracony wymiar i pomaga w odzyskaniu wolności.
Demokracja opiera się na wolności i racjonalnych zachowaniach ludzi. Koniecznym warunkiem jej utrzymania, rozwoju i zabezpieczenia przed degeneracją jest zwłaszcza umacnianie przekonań o wolności i podmiotowości człowieka. Jan Paweł II pisał: „Wartość demokracji rodzi się albo zanika wraz z wartościami, które ona wyraża i popiera” (Jan Paweł II 1995, nr 70). Nie chodzi jednak o wolność abstrakcyjną, o której mówią traktaty polityczne, lecz o wolność konkretnego człowieka. Można powiedzieć, że chodzi o osobistą wolność jednostki, czy też wolność osoby. Podstawy do umocnienia takich przekonań daje właśnie religia. Stoi ona na straży godności człowieka, sprzeciwia się każdemu instrumentalnemu jego traktowaniu oraz jakiemukolwiek zbliżaniu wolności do samowoli. Wolność człowieka pierwotnie nie jest społeczna i polityczna, lecz jest aksjologiczna i metafizyczna. I dopiero z tego wymiaru da się ona zrozumieć i przenieść w sferę wyborów politycznych. Właśnie taką wolność uświadamia religia i o taką się troszczy. Pomaga w ten sposób demokracji w ponownym upodmiotowieniu człowieka, uniemożliwia jego odpodmiotowienie i prowadzi do koniecznego namysłu nad strukturą normatywną społeczeństwa. Dlatego łatwo dostrzec, że staje się ona często przedmiotem krytyki ze strony tych wszystkich pseudo-demokratów, dla których człowiek jest tylko instrumentem wykorzystywanym do osiągnięcia kariery, bogactwa czy władzy. Lecz jest też łatwo odrzucana przez tych, którzy swoją wolność utożsamili z samowolą.
Oczywiście nie każda religia sprzyja upodmiotowieniu człowieka i umocnieniu wolności. Często w myśli politologicznej przeciwstawia się wolność, jakiej wymaga demokracja, zniewoleniu człowieka, który musi wypełniać wolę Boga, pojmowanemu jako cel religii (Leisner 2008, s. 98). Nie dostrzega się wtedy na przykład tego, że to religijne zasady równości ludzi jako dzieci Bożych przekształcone zostały w demokratyczne prawa człowieka. Można powiedzieć, że miarą rozwoju religii jest obecna w niej idea wolności. To znaczy, jeśli Bóg określonej religii domaga się niewoli człowieka, jego niesamodzielności, żąda, aby był on niewolnikiem, to z całą pewnością religia ta znajduje się na niskim poziomie rozwoju. Wynika stąd, że demokracja nie powinna wiązać swojej przyszłości i swojego rozwoju z każdą formą religii, lecz jedynie z taką, w której Bóg domaga się wolności człowieka, i w której człowiek zyskuje świadomość samodzielności oraz ponosi za siebie odpowiedzialność. Tylko taka religia przywraca demokracji człowieka konkretnego, który żyje w określonym miejscu, ma własne interesy, określone wartości i relacje z innymi. Osłabia zaś niebezpieczną dla samej demokracji (ale również dla kultury) ideę człowieka uniwersalnego, który jest nijaki i nieokreślony. Oczywiście nie chodzi o to, że religia jest zupełnym remedium na kryzys demokracji i stanowi uniwersalne lekarstwo na przezwyciężenie jej wszystkich problemów, w tym związanych z wolnością. Z pewnością jednak umożliwia ona wskazanie uniwersalnego, sensotwórczego wymiaru istnienia człowieka, bez którego nie przetrwa nie tylko demokracja, lecz ludzkość w ogóle. Właśnie w religii ujawnia się to – jak mówił Habermas – „czego nam brakuje” (ein Bewusstsein von dem, was fehlt) (Habermas 2007), bez czego nie jesteśmy w stanie ani godnie żyć, ani też tworzyć zdrowej struktury społecznej. Właśnie w niej najpierw ujawniły się zasady wolności, równości, solidarności jako braki, które wymagały uzupełnienia w realnym świecie i które stały się prawami człowieka w demokracji. Zapomnienie o tym wcale nie służy ani demokracji, ani wolności.
prof. dr hab. Marek Szulakiewicz
Uniwersytet Mikołaja Kopernika
Bibliografia:
Habermas J., Ein Bewusstsein von dem, was fehlt, „Neue Züricher Zeitung”,
10 February 2007.
Jan Paweł II, Evangelium Vitae, 1995.
Leisner W., Gott und Volk. Religion und Kirche in der Demokratie. Vox
Populi – Vox Dei?, Berlin 2008.
Mill J. S., Utylitaryzm. O wolności, tłum. M. Ossowska, A. Kurlandzka, Warszawa 1959.
Mounk Y., Lud kontra demokracja. Dlaczego nasza wolność jest w niebezpieczeństwie i jak ją ocalić, tłum. K. Gucio, Warszawa 2019.
Sloterdijk P., Gniew i czas. Esej polityczno-psychologiczny, tłum. A. Żychliński, Warszawa 2011.
Wilson E. O, O naturze ludzkiej, tłum. B. Szacka, Warszawa 1988.
Zapraszamy do komentowania tego wpisu na naszym profilu na Facebooku: